wszystkie prawa zastrzeżone 2009

3 czerwca 2009

Sprzedaj lodówkę i zrób coś ze swoim życiem!

Siedzę i trwam w oczekiwaniu. W oczekiwaniu na koniec. Nie Armagedon, a zwykły koniec, zwykłych, ludzkich spraw. Ten koniec, to zarazem początek. Początek (nie)zwykłego życia, (nie)zwykle jasnego, tchnącego optymizmem i wiarą, że wszystko jest jednak w moich rękach, a świat leży u moich wielkich stóp.

To chwilowe zawieszenie spowodowane jest oczekiwaniem na ostateczną ocenę mojej pracy mgr, która to ciągle się przedłuża z niezależnych ode mnie powodów – i tak od jakiś trzech tygodni mój los jest w rękach mojej zacnej Alma Mater Opoliensis z panią dziekan na czele.

Zawieszenie to jest nawet całkiem przyjemne. Dominującym uczuciem tego stanu jest spokój, że oto zrobiło się swoje, a jednocześnie łaskoczący niepokój o te najbliższe trzy tygodnie i ekscytacja z faktu „dokonywania się”. Bo oto dokonuje się koniec moich studiów! I tu paść powinni na kolana niewierni, którzy wróżyli mi czarną przyszłość, gdy zaczynałam pracę w bacówce. Teraz będzie ona tylko różowa...albo sraczkowata tak jak dyplom UO.
Tak moi drodzy, bo moje życie to nie tylko podróż i włóczęga, o dziwo są jeszcze obowiązki.

Ale...

Koniec, który następuje to nie taki zwykły koniec końców, tylko coś w rodzaju dopełnienia. Oto dopełniło się...a raczej przeszłość się dopełniła, czas się dopełnił, wypełnił po brzegi kroplami goryczy i eksplodował z niszczycielską siłą odrodzenia. Teraz jest mój czas. Wcześniej był czas bólu i cierpienia, który jak czarna smoła oblepiał mnie ze wszystkich stron, powodował, że wszystko stawało się lepkie od smutku, klejące i trzymało mnie w miejscu. Czas stał w miejscu... o kilka miesięcy za długo.

I nagle pojawił się impuls, drgnienie, które spowodowało wielkie trzęsienie ziemi i sprowokowało lawinę wydarzeń, która ciągle mnie niesie przed siebie. Tym impulsem jest moja Syberia. Syberia nie jest właściwie moja, tylko nasza i impuls ten nosi nawet męskie imię, ale dziękować mu będę w inny sposób.
Ta wyprawa jest jak wielki finał z fajerwerkami, jak rytualne spalenie mostów i zabicie złego ducha przeszłości. To symbol – symbol zwycięstwa, mojego tryumfu, symbol życia. Nie jestem globtroterem ( może kiedyś nim będę), nie robię nic wielkiego, czego przede mną nie zrobiliby już inni. Jestem raczej włóczykijem, a to spora różnica. Ale to, co jest małym krokiem dla ludzkości i reszty świata, dla Beatusa jest czymś naprawdę wielkim i znaczącym. Jest jak postawienie drogowskazu na rozstaju dróg.
Nie mogę się już doczekać zapachu tajgi, błękitu Bajkału, mroźnego oddechu Syberii. Tysięcy kilometrów w poszukiwaniu siebie....

PS. Ale się rozpisałam....no cóż, to mi zawsze wychodziło lepiej niż mówienie. Dobrze jest móc się schować za literkami, przytulić się do jakiegoś ogonka lub zaistnieć znacząco wraz z kropką nad „i”.

5 komentarzy:

  1. hm....a o co chodzi z tą lodówką? :):)

    OdpowiedzUsuń
  2. spytaj Wojciecha Cejrowskiego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ty najwspanialej potrafisz zaistnieć w moim sercu :* Ogryzek

    OdpowiedzUsuń
  4. hehehe, dobra jesteś.... a dyplom UO rzeczywiście ma taki kolor.
    masz nakopane, że nie dałaś znac, że byłaś we wtorek w Opolu!!!!
    myslę że w najblizszy wtorek sie ze mna spotkasz, co???
    Pozdrawiam i ściskam mocno włóczykiju-skrybo...

    OdpowiedzUsuń
  5. Jej! jakie fajjjne zdjęcia! :)

    Pozdrawiam imienniczkę!

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.