wszystkie prawa zastrzeżone 2009

27 września 2009

КОНЕЦ / The End

No i przyszła pora na podsumowanie...

to nie ostatnia podróż...


Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego ludzie podróżują, wędrują tak daleko, przed siebie, często tylko z lekko naszkicowanym planem, dają się porwać losowi i biegowi zdarzeń? Są nieszczęśliwi tam, gdzie żyją? Co ich tak gna? Są przecież ludzie, szczęśliwi ludzie, którzy całe życie spędzili w jednym miejscu, tam, gdzie się urodzili, tam umierają i wcale nie mają potrzeby podróżowania. Miejsce, w którym żyjesz ma wpływ na to, kim jesteś, moje na pewno... albo nie, właściwie nie moje, bo ja tak naprawdę nie mam swojego miejsca. Podobno powinien nim być dom rodzinny...
Są ludzie, którzy podejmując ryzyko dalekich podróży nigdy nie tracą z pola widzenia „domu”, który niczym gwiazda polarna zawsze jest gdzieś na horyzoncie i wskazuje drogę. Są też tacy, którzy nigdy nie tęsknią...egoiści???


Podróżowanie, wieczna włóczęga, ta mała i ta duża, jest podobno przywilejem samotników, druga grupa, to moim zdaniem egoiści. Jedni i drudzy nie oglądają się na innego człowieka i spełniają swoje marzenia według zasady: to nie drugi człowiek jest mi przeszkodzą, z nim sobie poradzę, jego nie potrzebuję, a martwić się o inne rzeczy będę potem. Raz się żyje....
Raz, ale jak intensywnie, jak zachłannie, jak wiele potrzeba doznań, żeby się nasycić, jak wiele potrzeba zapachów, żeby zakręciło się w głowie! Wszystko jest zwielokrotnione: radość ze zwycięstwa i smutek z powodu porażki. I takie potem staje się życie, to jedna wielka podróż do celu, który ciągle ucieka, który ciągle jest inny. Każda łza jest o wiele bardziej słona, a tęsknota o wiele silniejsza. Podróż to wyrzucenie siebie poza nawias rzeczywistości, choć na chwilę, to pójście z życiem na kompromis: tu i teraz będzie mi dobrze – cóż to jest wobec wieczności...


Po co wędrować, aż tak daleko? Po co UCIEKAĆ? Ucieka się od tego, co się zna, żeby sprawdzić, czy gdzie indziej można być szczęśliwym. Piękno jest tak naprawdę wszędzie tam, gdzie chcemy je zobaczyć. Uwielbiam wczesną wiosną i latem przemierzać autem trasę Racibórz – Opole, bo wtedy jest żółto od rzepaku, przy drodze kwitną maki i chabry, a zielone łąki falują delikatnie na horyzoncie. Kocham to moje południe :) „Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie, tęskno mi Panie!”. Najbardziej tęsknię nie za pięknymi widokami, ale za tym, jakim staje się człowiek, kiedy podróżuje. Tego nie da się opisać, to trzeba poczuć...

Czasami naprawdę mam wrażenie, że rozumieją mnie tylko ci ludzie, których spotykam na swojej drodze podczas włóczęgi. Może dlatego, że oni rozumieją po cichu, każdy z nich ma jakąś historię i każdy jest wyjątkowy. Tak jakby plecak, który mam na grzbiecie był sygnałem dla innych „wariatów”, takich, jak ja. Najbardziej uderza mnie, a wręcz nokautuje pokora, prawdziwa ludzka Pokora i Prostota, która wynika często z wielkiego brzemienia, jakie dźwigają ci ludzie, z biedy, z braku perspektyw itp. Mam tu na myśli zarówno ludność Syberii, jak i mieszkańców małych, górskich wiosek, rozsypanych we wschodniej i południowej Polsce, gdzie zawsze dostaniesz kubek mleka. Na Syberii człowiek prosty nie oznacza gbura czy chama, a prostota to jasność myślenia i siła ludzkiego serca. My, „normalni” ludzie, zbyt często myślimy zamiast czuć... Podróżując autostopem po Rosji spotkaliśmy wiele dobrych i prostych serc. Z kolei moje doświadczenie z podróży stopem po Polsce, utwierdziło mnie w przekonaniu, że u nas prostak to naprawdę człowiek chamski, gbur, po prostu taki wiejski „burak” bez kultury.. i to jest smutne, bo jest ich zbyt wielu. Jednak mimo wszystko nie chciałabym tych moich dobrych duszyczek spotkać ponownie, niech sobie są w moich wspomnieniach, pozwolą mi tęsknić i wierzyć, że gdzieś tam jest lepszy świat.

24 września 2009

powrót, cz.2: Kijów - Lwów

Stolica Ukrainy przywitała nas strugami deszczu. Dotarliśmy do Kijowa o 7 rano, zostawiliśmy bagaże w poczekalni i ruszyliśmy na miasto - metrem oczywiście :) Kijowskie metro ma tylko 3 linie i nie mieliśmy już takich problemów, jak w Moskwie ;) Widać też różnicę: w Moskwie wagony są szersze i jest więcej miejsca, za to w Kijowie mają w wagonach telewizorki, które pokazują zdjęcie następnej stacji.

Było, jak w deszczowej piosence, na przekór pogodzie włóczyliśmy się po mieście, nie wliczając godzinego przestoju w jakiejś bramie, gdzie obserwowaliśmy ludzi skaczących przez kałuże i znów śpiewaliśmy z wielką pasją "Mydełko Fa" :) Wreszcie poczuliśmy, że odpoczywamy i nigdzie nam się nie śpieszy... Poszliśmy nawet na ligowy mecz Dynamo Kijów :) Mój pierwszy i zapewne ostatni raz na stadionie hehe

0 23:00 ruszyliśmy w ostatnią podróż plackartą do Lwowa, gdzie byliśmy koło 9 rano. Postanowiliśmy na ślepo pojechać do Pani Sławy, żeby zostawić plecaki i powłóczyć się jeszcze trochę po mieście. Na szczęście pani Sława, jak zawsze była na posterunku :) Nie mieliśmy za wiele czasu, ale spędziliśmy go miło wcinając jedzonko z mojej ulubionej budki i pijąc piwo na Prospekcie Swobody:) O 17:00 ruszyliśmy busem w stronę granicy i wieczorem byliśmy już w Przemyślu. Pierwsza rzecz po przekroczeniu granicy, jaka rzuciła mi się w oczy, był nie napis Rzeczpospolita Polska, a wielka reklama Radia Maryja... oto Polska właśnie!












Dynamo Kijów wygrywa 3:1




niestety moja kobieca natura pamietała tylko drużynę, której wypadało kibicować. Nie mam pojęcia, kto był przeciwnikiem Dynama :)










to była sobota - oczywiście pełno slubów :)
















to już w kamienicy pani Sławy :)

Lwowskie gołębie

23 września 2009

powrót, cz.1: Magadan - Moskwa




Pierwszy raz leciałam samolotem i to od razu całe 9 godzin. Wylecieliśmy z Magadanu o 15:00 czasu miejscowego, a w Moskwie byliśmy o 16:00 czasu moskiewskiego. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji. Na śmierć zapomniałam o mojej benzynie do zapalniczek i nie przypomniało mi się o niej nawet wtedy, gdy Bartek pozbywał się benzyny z kuchenki przed odlotem. Dopiero kontrola przy odprawie mi to uświadomiła. Zabrano nas do osobnego pokoju, gdzie wypełniono protokół. Trwało to baaardzo długo. Tu zostało 10 minut do odlotu samolotu, a my produkujemy się u pani protokolantki, która usilnie próbowała zapisać sobie miasto, z którego pochodzę, czyli Racibórz. Oczywiście nie obyło się bez błędów, ale co właściwe obchodzi jakąś urzędniczkę ze Wschodniej Syberii, gdzie my w ogóle mieszkamy ;) Okazało się, że benzyna trafiła do depozytu i mogę sobie ją odebrać po 6 miesiącach hehe. Na szczęście zdążyliśmy na samolot...

Moskwa przywitała nas tłumem ludzi, hałasem i narzucająca się cywilizacją. Późnym wieczorem dotarliśmy na Dworzec Kijowski, gdzie odjeżdżają pociągi na Ukrainę. Upewniliśmy się, co do połączenia i zastanawialiśmy się dalej, co z noclegiem. Akurat Dworzec Kijowski nie posiada poczeklani z krzesłami, gdzie można przeczekać noc w oczekiwaniu na pociąg. Poza tym marzył nam się prysznic i jakieś pranie, dlatego postanowiliśmy spędzić noc w komnacie odducha. Chłopcy osobno, dziewczynki osobno, jak w internacie :) Następny dzień spędziliśmy jeszcze cały w Moskwie, gdyż pociąg do Kijowa odjeżdżał dopiero koło 22:00. Okazało się, że w tym samym czasie w Moskwie przebywał Kuba, którego poznaliśmy na początku wyprawy w drodze do Lwowa. Byliśmy cały czas w kontakcie i spotkaliśmy się na Placu Czerwonym, by wymienić się wrażeniami z podróży. Wieczorem pożegnaliśmy Moskwę na dobre.


Syberia z lotu ptaka



rzeka Lena



i jeszcze raz Moskwa :)




z Kubą pod murami Kremla :)






Dworzec Kijowski





22 września 2009

Магадан ( Magadan)






4 sierpnia 2009 – Udało się! Dotarliśmy do Magadanu, nad Morze Ochockie:) W Polsce był jeszcze 3 sierpnia, gdyż różnica czasu wynosi 10 godzin, a do Magadanu dotarliśmy koło 2 w nocy czasu miejscowego. Ostatnie 500 km, które przejechaliśmy z Siergiejem były bardzo ciężkie zarówno dla niego, jak i dla nas. Kierowca zatrzymywał się co jakieś pół godziny, żeby obmyć twarz, gdyż prawie zasypiał za kierownicą. Ciężkie jest życie kierowcy na Syberii, gdzie do jakiejkolwiek wioski, czy zajazdu jest zwykle koło 400 – 500 km, a po drodze nie ma niczego, oprócz tajgi, tajgi i jeszcze raz tajgi. To dlatego istnieje 100% pewność na złapanie stopa, tylko trzeba się naczekać.




Miasto nocą sprawia całkiem dobre wrażenie. Oświetlone ulice i budynki, a główna droga na całej swej długości oświetlona była lampami niczym aleja w Los Angeles ;) Chcieliśmy się gdzieś szybko rozbić, lub ewentualnie dotrzeć do jakiegoś hostelu, ale Siergiej nie zostawił nas samych o tej porze. Zabrał nas na nocleg do hoteliku dla kierowców, gdzie dostaliśmy własny pokój i mogliśmy się wykąpać. Pierwszy prysznic od 3 tygodni! :) No i prawdziwe łóżka, od razu poszliśmy spać. Była 3 w nocy, a o 7 pobudka. Musieliśmy wynieść rzeczy z hotelu do auta Siergieja, żeby nasz kierowca nie miał przez nas problemów. Poczęstował nas jeszcze śniadaniem, a potem wraz ze swoim kolegą zawiózł nas na miasto. Wskazał Bartkowi biura, gdzie można się dowiedzieć o ceny biletów lotniczych. Lot do Chabarowska 15 tysięcy rubli, do Władywostoku – 12 tys. Uh... Potem zostawiliśmy plecaki w recepcji hotelu pod opieką miłej recepcjonistki. Naszym celem było znalezienie kafejki internetowej, Chcieliśmy sprawdzić inne loty i pomysły na to, jak dostać się do domu :) Znaleźliśmy jedną czynna kafejkę, która była otwarta od 11:00. Musieliśmy godzinę czekać w parku. W Magadanie większość urzędów, biur i sklepów otwarta jest koło 10 – 11:00. Lubią sobie pospać ;) Jeden szyld w jakiejś knajpie głosił z kolei, że lokal otwarty jest 25 godzin na dobę ;). Siergiej ciągle nam towarzyszył. Chciał za wszelką cenę zgrać na płyę zdjęcia niedźwiedzi. Wreszcie pożegnaliśmy się i poszliśmy z Bartkiem coś zjeść. Od dłuższego czasu ( właściwie to od Jakucka) polowaliśmy na pizze. Marzyła nam się taka prawdziwa, prosto z pieca, chrupiąca... Polowaliśmy to dobre określenie, gdyż nigdzie nie było prawdziwej pizzeri. Lokale oferujące fast foody robiły to na takiej zasadzie, że jedzonko robione wcześniej było zamrażane, potem pakowane w woreczki foliowe i wkładane do mikrofalówki, a następnie serwowane na talerzu wraz z tym woreczkiem. Pizza, którą jedliśmy wyglądała, jakby wzięta prosto z Żabki, zapakowana w worek. Biedni ci Rosjanie, nie wiedzą, co tracą :)

Resztę dnia zajęły nam perypetie związane z kupnem biletów na samolot do Chabarowska, jazdą tam i z powrotem na lotnisko, przekroczeniem limitu dziennego na karcie bankomatowej i w związku z tym utknęliśmy w Magadanie na dwa kolejne dni. Poszliśmy więc poszukać noclegu, najlepiej na plaży. Zejście do zatoki sprawiało przygnębiające wrażenie: po obu stronach drogi ciągnęły się baraki, złomowiska, garaże itp. Za to natura przygotowała nam wspaniały spektakl. Trafiliśmy na piękny zachód słońca, rozbiliśmy namiot na skarpie tuż nad brzegiem morza i napawaliśmy się widokiem. Piliśmy piwo, rozpaliliśmy ognisko i wygłupialiśmy się, jak małe dzieci. Morze okazało się piękne, otoczone górami, na wodzie spokojnie dryfowały łódki, rybacy łowili ryby. Są widoki i chwile, kiedy nie można być samemu, trzeba się nimi dzielić...






Morze Ochockie




zejście do zatoki





Magadan




lotnisko



rosyjskie linie lotnicze Aeroflot :)





Magadan w dzień już nie robi takiego dobrego wrażenia, jak nocą. Są tutaj, jak u nas blokowiska, ale strasznie obskurne i smutne.





park miejski

:)




wygłupy - po miesiącu włóczęgi zaczęło nam już po prostu odbijać :)







człowiek brudny, ale szczęśliwy :)


























Następny dzień w Magadanie był pod znakiem snu i deszczu. Lało przez cały dzień. Średnia temperatura w lato w tym rejonie to 16 stopni. Było okropnie zimno. Trafiliśmy już na porę deszczową.