4 sierpnia 2009 – Udało się! Dotarliśmy do Magadanu, nad Morze Ochockie:) W Polsce był jeszcze 3 sierpnia, gdyż różnica czasu wynosi 10 godzin, a do Magadanu dotarliśmy koło 2 w nocy czasu miejscowego. Ostatnie 500 km, które przejechaliśmy z Siergiejem były bardzo ciężkie zarówno dla niego, jak i dla nas. Kierowca zatrzymywał się co jakieś pół godziny, żeby obmyć twarz, gdyż prawie zasypiał za kierownicą. Ciężkie jest życie kierowcy na Syberii, gdzie do jakiejkolwiek wioski, czy zajazdu jest zwykle koło 400 – 500 km, a po drodze nie ma niczego, oprócz tajgi, tajgi i jeszcze raz tajgi. To dlatego istnieje 100% pewność na złapanie stopa, tylko trzeba się naczekać.
Miasto nocą sprawia całkiem dobre wrażenie. Oświetlone ulice i budynki, a główna droga na całej swej długości oświetlona była lampami niczym aleja w Los Angeles ;) Chcieliśmy się gdzieś szybko rozbić, lub ewentualnie dotrzeć do jakiegoś hostelu, ale Siergiej nie zostawił nas samych o tej porze. Zabrał nas na nocleg do hoteliku dla kierowców, gdzie dostaliśmy własny pokój i mogliśmy się wykąpać. Pierwszy prysznic od 3 tygodni! :) No i prawdziwe łóżka, od razu poszliśmy spać. Była 3 w nocy, a o 7 pobudka. Musieliśmy wynieść rzeczy z hotelu do auta Siergieja, żeby nasz kierowca nie miał przez nas problemów. Poczęstował nas jeszcze śniadaniem, a potem wraz ze swoim kolegą zawiózł nas na miasto. Wskazał Bartkowi biura, gdzie można się dowiedzieć o ceny biletów lotniczych. Lot do Chabarowska 15 tysięcy rubli, do Władywostoku – 12 tys. Uh... Potem zostawiliśmy plecaki w recepcji hotelu pod opieką miłej recepcjonistki. Naszym celem było znalezienie kafejki internetowej, Chcieliśmy sprawdzić inne loty i pomysły na to, jak dostać się do domu :) Znaleźliśmy jedną czynna kafejkę, która była otwarta od 11:00. Musieliśmy godzinę czekać w parku. W Magadanie większość urzędów, biur i sklepów otwarta jest koło 10 – 11:00. Lubią sobie pospać ;) Jeden szyld w jakiejś knajpie głosił z kolei, że lokal otwarty jest 25 godzin na dobę ;). Siergiej ciągle nam towarzyszył. Chciał za wszelką cenę zgrać na płyę zdjęcia niedźwiedzi. Wreszcie pożegnaliśmy się i poszliśmy z Bartkiem coś zjeść. Od dłuższego czasu ( właściwie to od Jakucka) polowaliśmy na pizze. Marzyła nam się taka prawdziwa, prosto z pieca, chrupiąca... Polowaliśmy to dobre określenie, gdyż nigdzie nie było prawdziwej pizzeri. Lokale oferujące fast foody robiły to na takiej zasadzie, że jedzonko robione wcześniej było zamrażane, potem pakowane w woreczki foliowe i wkładane do mikrofalówki, a następnie serwowane na talerzu wraz z tym woreczkiem. Pizza, którą jedliśmy wyglądała, jakby wzięta prosto z Żabki, zapakowana w worek. Biedni ci Rosjanie, nie wiedzą, co tracą :)
Resztę dnia zajęły nam perypetie związane z kupnem biletów na samolot do Chabarowska, jazdą tam i z powrotem na lotnisko, przekroczeniem limitu dziennego na karcie bankomatowej i w związku z tym utknęliśmy w Magadanie na dwa kolejne dni. Poszliśmy więc poszukać noclegu, najlepiej na plaży. Zejście do zatoki sprawiało przygnębiające wrażenie: po obu stronach drogi ciągnęły się baraki, złomowiska, garaże itp. Za to natura przygotowała nam wspaniały spektakl. Trafiliśmy na piękny zachód słońca, rozbiliśmy namiot na skarpie tuż nad brzegiem morza i napawaliśmy się widokiem. Piliśmy piwo, rozpaliliśmy ognisko i wygłupialiśmy się, jak małe dzieci. Morze okazało się piękne, otoczone górami, na wodzie spokojnie dryfowały łódki, rybacy łowili ryby. Są widoki i chwile, kiedy nie można być samemu, trzeba się nimi dzielić...
Morze Ochockie
zejście do zatoki
Magadan
wygłupy - po miesiącu włóczęgi zaczęło nam już po prostu odbijać :)
Beatko, czy to znaczy, że twój blog zbliża się już ku końcowi?:( M
OdpowiedzUsuń