wszystkie prawa zastrzeżone 2009

31 sierpnia 2009

szamańskie wierzenia



Syberia jest miejscem magicznym. Dziewicza natura tworzy naturalny dystans między człowiekiem, a zamieszkującymi tajgę zwierzętami i duchami. Góry i lasy Syberii są piękne i pociągające, ale też surowe i niebezpieczne. Jeśli ktoś jest na tyle odważny, żeby naruszyć spokój i harmonię natury, przed wejściem do lasu musi pokłonić się duchowi tajgi Baaj Baajanowi.Według Jakutów i wielu innych plemion syberyjskich, świat dzieli się na trzy części: góra (niebo), dół (podziemia) i środek (ziemia). Jest to typowym pierwotny podział spotykany w antropologiach wielu plemion.


Jakuci, pomimo ekspansji rosyjskiego prawosławia, zachowali tożsamość narodową i odrębność religijną. W środkowej i we Wschodniej Syberii wyznaje się jeszcze szamanizm, gdzie głównym kapłanem jet Szaman - pośrednik między ludźmi i duchami. Z kolei łącznikiem między trzema światami często jest "magiczne drzewo", rzeka lub "słup świata"( axis mundi - oś świata).


Widzieliśmy wiele takich magicznych drzew na swojej drodze. Ludzie wieszają na nich kolorowe "szmatki" lub po prostu kawałki materiału pocięte w paski. Na początku dziwiliśmy się, o co chodzi, gdyż takie drzewa potrafiły stać po prostu zaraz za miastem przy głównej drodze. Czasem mijaliśmy kilkanaście tak "przystrojonych" drzew, co dawało wrażenie, jakby las szykował się na jakieś święto ;)



Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie bardzo zaskoczyła - to cmentarze, a właściwie to ich brak. Mijaliśmy wiele syberyjskich wiosek, które oddalone były od siebie średnio o jakieś 300 km i często było tak, że we wsi nie było cmentarza. Nie było go też w pobliżu. Widzieliśmy chyba tylko 2 lub 3 cmentarze na skraju wioski, ale cały czas zastanawiało mnie, co ci ludzie robią ze swoimi zmarłymi? Być może było tak, że cmentarze znajdują się gdzieś głęboko w tajdze lub są jakieś rytuały, o których nie mam pojęcia. Jeszcze nie mam...




cmentarz - najbardziej rzuca się w oczy to, że jest bardzo kolorowy

Jakuci

28 lipca 2009 dotarliśmy do małej jakuckiej wioski, gdzie zrobiliśmy zaopatrzenie na dalszą drogę i dokonaliśmy fotograficznej dokumentacji ludności jakuckiej. Do tej pory nie robiliśmy prawie w ogóle zdjęć mieszkańców Syberii, a to dlatego, że było nam głupio pstrykać bezczelnie komuś foty. Stwierdziliśmy, że musimy się wreszcie pozbyć tej bariery, jeśli chcemy uwiecznić te wspaniałe twarze, które wyrażają cały sens naszej wędrówki. Usiedliśmy więc na chodniku...hm...chodnik to nie jest dobre słowo.... Oczywiście w wiosce nie było asfaltu, główna ulica składała się z gliny i piasku. Wzdłuż drogi biegły drewniane „pomosty”, szerokie na pół metra. Były to po prostu zbite deski, które tworzyły chodnik. Usypane były na niskich wałach, co było miejscowym wynalazkiem przeciwko błotu, którego pełno było w wiosce w porze deszczowej. Gdy spada deszcz wioska zamienia się w jedną, wielką bryłę błota i wtedy mieszkańcy chodzą w kaloszach – wszyscy, bez wyjątku.

Usiedliśmy więc na tym chodniku i pstrykaliśmy zdjęcia przechodzącym ludziom. Jakuci to bardzo specyficzna nacja. Należą do narodów tureckich i zamieszkują środkową Syberię. Dla mnie ich twarze wyrażały mieszankę cech mongolskich i chińskich. Posiadają skośne oczy, ale jeszcze nie tak bardzo jak Chińczycy, a także płaskie i szerokie nosy, ale nie tak bardzo jak Mongołowie. Egzotykę tego miejsca podkreślało to, że byliśmy jedynymi białymi ludźmi w wiosce :). Mieszkańcy okazali się wspaniali: zagadywali nas, życzyli szczęśliwej podróży, byli ciekawi kim jesteśmy itp. Na tym chodniku zjedliśmy posiłek i ruszyliśmy za wioskę, by dalej łapać stopa.
Okazało się, że miejscowi robią nam konkurencję :) Podróż na stopa traktują oni jak transport komunikacją miejską. Normalny jest widok babuszki z torbą pełną zakupów, która łapie stopa, by dotrzeć do swojej wioski.

Po jakimś czasie i nam wreszcie dopisało szczęście i zabraliśmy się z kierowcą kamaza jakieś 100 km. Jechaliśmy na pace, świetna sprawa :)



Pogoda była idealna, gorąco, a my na pace, pod gołym niebem, osłonięci od wiatru, ale nie od kurzu ;) Było strasznie głośno, warkot silnika zagłuszał nasze krzyki, a krzyczeliśmy ile wlezie uwalniając swoje pierwotne instynkty ;) Wreszcie dotarliśmy do lasu, gdzie nasz kierowca pracował ( coś budowali). Wysadził nas dosłownie w samym środku tajgi. Mieliśmy obawy, co do dalszego transportu, ale okazały się one nie potrzebne, gdyż po chwili z bazy nadjechał drugi kamaz i inny kierowca podrzucił nas specjalnie na odprawę promową nad rzekę Ałdan, po czym zawrócił do bazy. Byliśmy pewni, ze nasz pierwszy kierowca poprosił go, by podrzucił parę Polaków nad rzekę, żeby nie sterczeli cały dzień w tajdze :) Kilka godzin czekaliśmy na prom razem z innymi kierowcami. Rozłożyliśmy się na plaży, ugotowaliśmy posiłek i odpoczywaliśmy. Późnym wieczorem przypłynął prom i zabrał nas na drugą stronę Ałdanu. Przeprawa trwała 1,5 godziny. Promy są tylko samochodowe i przerzucają auta na drugą stronę rzek, by mogły jechać dalej z transportem. Piesi mogą przeprawiać się promem za darmo.


przybycie do wioski :)






hm...i gdzie dalej? ( jeszcze tylko jakieś 1000 km do celu)



Jakuci



















widok z paki kamaza


na pace kamaza


nasz kierowca


konsultacja, co do dalszej drogi


na tej deseczce na środku siedzieliśmy :)


po drugiej stronie Ałdanu. Nocleg na kamienistej plaży



29 sierpnia 2009

wioska Czerkiech


Po leniwym popołudniu nad Leną nadszedł czas na dalszą drogę. Jakaś miła starsza para Chińczyków zgarnęła nas z leśnej drogi i podrzuciła na główną trasę na Chandygę. Tam dosyć długo łapaliśmy stopa. W końcu, jedynym autobusem, jaki jechał, pojechaliśmy kilkadziesiąt km do najbliższej wioski, a stamtąd poszło nam już o wiele lepiej. Najpierw jednak staliśmy się atrakcją małego baru przy drodze, gdzie nawet pytano się, czy można nam zrobić zdjęcia :) W końcu zabraliśmy się z grupą Jakutów do wioski Czerkiech. Jechaliśmy rosyjskim Uazem, który przypomina trochę naszą "nyskę". Mężczyźni wieźli zaopatrzenie do bazy, gdyż okazało się, że w wiosce ocieplają szkołę na zimę. Tam też nocują w robotniczych barakach. Do wioski było jakieś kilkaset km, więc jechaliśmy kilka godzin wśród ziemniaków, cebuli, marchewki i innych zapasów. Poza tym, tuż nad moją głową, znajdował się głośnik, z którego bardzo głośno leciała muzyka. Normą tam jest straszne głośne słuchanie muzyki, oczywiście z odtwarzaczy kasetowych. Królowały przeboje amerykańskie z lat 80 - 90 typu "One way ticket", a nawet Kelly Familly! Rosjanie mają podobną manię jak Czesi do przerabiania amerykańskich przebojów na swoją modłę i język. "One way ticket" po rosyjsku po prostu rozłożył mnie na łopatki!!:)

Wreszcie chłopcom skończył się repertuar i myślałam, ze w końcu moje uszy odpoczną. Jednak pogrzebali w zasobach swojej muzycznej szafy i wyciągnęli jeszcze jedną kasetę. Po dłuższej chwili dotarł do mnie sens słów piosenki. Było coś o białym śniegu, nocy, nadchodzącym nowym roku i Dziadku Mrozie! Przez następną godzinę leciały piosenki świąteczne o Nowym Godzie ( nowym roku) :) Z czego cała ekpia Uaza miała niezły ubaw :)

Wreszcie dojechaliśmy do wioski. Było już dosyć późno, chcieliśmy od razu rozbijać namiot, ale nasi towarzysze kategorycznie zażądali, abyśmy spali z nimi w baraku i zanim zdążyliśmy zaprotestować, już nam rozkładali materace na posłanie. Byliśmy też bardzo głodni, a w plecaku mieliśmy tylko kawałek chleba sprzed paru dni. Nasi towarzysze przyrządzili wspaniały posiłek: jajecznicę na boczku, z chlebem, ogórkami i rybą. Jeszcze nigdy jajecznica nie pachniała mi tak pięknie!!!

Rankiem pozbieraliśmy się i zwiedziliśmy jeszcze wioskę, w której znajdowało się muzeum - coś na kształt skansenu. Potem nasz kierowca podrzucił nas do drogi na Chandygę, były jeszcze pamiątkowe zdjęcia i szybko ruszyliśmy po kolejną przygodę.




Na Syberii każda, nawet najmniejsza rzeczka ma swoją nazwe i jest dobrze oznakowana, czasem nawet bardziej niż nazwy wiosek.



orzeszki cedrowe - szyszki syberyjskiej sosny. Jej nasiona jadane są na surowo. Tu jeszcze niedojrzała szyszka

Bartek próbuje złapać stopa do Chandygi :)

baza robotników, którzy ocieplają szkołę. Tu spaliśmy


tak wygląda tankowanie: jeden dystrybutor - najpierw płacisz, potem tankujesz


z naszym kierowcą


w każdej wiosce pełno jest chodzących swobodnie krów i koni








nie rozdziobią nas kruki i wrony - nasi najwierniejsi towarzysze podróży



skansen i mała drewniana cerkiew



szkoła, którą ocieplają nasi znajomi Jakuci



Czerkiech









27 sierpnia 2009

nad Leną

27 lipca, poniedziałek. Była to prawdziwa uczta dla zmysłów i ciała. Spaliśmy długo, bardzo dłuuuugo. Pozwoliliśmy sobie na odrobinę szaleństwa. Było strasznie gorąco, więc kąpaliśmy się w rzece i obozowaliśmy na plaży. Nie mieliśmy ze sobą ani odrobiny pitnej wody, ale na szczęście Lena dostarczyła nam wody na herbatę, którą ugotowaliśmy w wielkim rondlu i piliśmy ją litrami :). Potrzebny był nam taki dzień błogiego odpoczynku. Spanie na karimacie na środku plaży, pod gołym niebem mogłoby trwać wiecznie! Niestety po godzinie 13:00 skończyło się leniuchowanie i ruszyliśmy w dalszą drogę, w ostatni etap podróży; kołymą na Magadan!

nasz obóz: na pierwszym planie herbata ;)


nie ma to jak łowić ryby nad Leną :)













26 sierpnia 2009

jakucka pieśń

Jakuck był pierwszym miejscem na naszej trasie, gdzie spędziliśmy cały dzień, bez pośpiechu i gorączki łapania stopa na dalsza drogę. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo z Teofilem i Aisanem. który kilkakrotnie powtarzał, że w życiu nie przypuszczał, że kiedyś będzie o 4 rano pił piwo z Polakami :)
Nasi Jakuci próbowali nas nauczyć ich języka. Właściwie w całej Republice Sacha mówi się w języku jakuckim ( rosyjski jest językiem urzędowym). Ciężko nam było nauczyć się jakuckiego, poprosiliśmy więc Teofila, aby zaśpiewał nam jakąś jakucką pieśń. Oto ona:


Język jakucki posiada wiele dźwięków, które Polakom sprawiają wiele trudu w nauce języka angielskiego. Są to dwugłoski i zbitki językowe takie, jak : θ , gh(np. w wyrazie through ).
przykładowe słowa:
( oczywiście fonetycznie)
iść - bardut
stop - tohto

26 lipciec 2009 - Jakuck




Do Ałdanu dotarliśmy późnym wieczorem. Właściwie staliśmy na drodze wylotowej z Ałdanu na Jakuck. Nie bardzo było tam miejsce, żeby się gdzieś rozbić, postanowiliśmy więc łapać stopa do Jakucka, liczyliśmy na nocny transport. Zostało nam tylko jakieś niecałe 500 km, myśleliśmy, że przy dobrych wiatrach rankiem bylibyśmy już w stolicy Syberii. Jednak okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Zrobiło się już szaro, wreszcie koło północy zabrał nas ze sobą Teofil swoim japońskim tirem. Drugim tirem jechał jego brat z synem i z Hammerem. Podjechaliśmy kilkanaście kilometrów do najbliższej wioski, gdzie mieszkała rodzina Teofila – siostra z mężem i brat. Nasz kierowca zatrzymał się u nich na noc, a nam pozwolił nocować w swoim samochodzie. Nocleg w tirze to całkiem fajna sprawa ;). Z tyłu była leżanka, którą zajęłam, a Bartek spał na siedzeniach. Następnego dnia rano ruszyliśmy w pamiętną drogę do Jakucka. Wcześniej odbyło się tankowanie. Dwa tiry wjechały w sam środek wioski, gdzie z drewnianych chat wytoczono jakieś beczki i coś na kształt strażackich pomp, które wlewały paliwo. Dosyć niecodzienny widok. Niecałe 500 km pokonaliśmy w 17 godzin! Wszystko z powodu okropnego stanu dróg: dziura na dziurze, koleiny i mnóstwo kurzu. Siedziałam przy oknie, było strasznie gorąco. Przez 17 godzin moim zadaniem było zamykanie okna, gdy przejeżdżał jakiś samochód( żeby kurz nie wleciał do środka, bo wtedy nie było czym oddychać), a potem otwieranie go, gdy kurz już opadł. Niezła zabawa...:/
Około 1 w nocy dotarliśmy nad Lenę. Było to dla nas wielkie przeżycie, gdyż jest to najsłynniejsza rzeka Syberii, znana nam z książek Koperskiego i innych relacji podróżników. Zaczęła się przeprawa. Prom był niewielki, ale zmieścił wiele aut: kilka osobowych, jeepów i tiry. Gdy nadjechaliśmy wydawało mi się, że dla nas nie będzie już miejsca, jednak dla Rosjan nie ma rzeczy niemożliwych. Nasz kierowca wjechał tyłem na prom, bez świateł, ustawił się bokiem i pomagały mu w tym tylko wskazówki młodego pracownika promu, który krzyczał: dawaj, dawaj !Potem wjechały jeszcze ze 3 samochody...
Po przeprawie na drugi brzeg, zostało nam jeszcze jakieś 100 km do Jakucka, gdzie dotarliśmy koło 3 nad ranem. Teofil zamówił nam taksówkę i pojechał z nami do centrum miasta. Po drodze wstąpił do sklepu i kupił parę piw ( chciał kupić wódkę, ale tam w godzinach nocnych do 8 rano wódki nie sprzedaje się).Pojechaliśmy na jakiś skwer, koło pomnika Republiki Saha, gdzie piliśmy i jedliśmy słonecznik. Koło 5 rano dołączył do nas Aisan, który wracał z dyskoteki i przyniósł nowa dostawę piwa. Potem udaliśmy się wszyscy w stronę miasta – oczywiście do sklepu i nasi znajomi zaprowadzili nas nad zatokę, gdzie była plaża i gdzie o 6 rano kapaliśmy się pierwszy raz od baaaardzo dawna. Zrobiliśmy tez pranie. Potem rozpaliliśmy ognisko, łowiliśmy ryby i spędzaliśmy miło czas z naszymi jakuckimi przyjaciółmi. Czas upłynął nam leniwie do godziny 16:00. Pożegnaliśmy się wreszcie i ruszyliśmy w stronę portu, by się przeprawić na druga stronę Leny, tam rozbić obóz i rano ruszyć na stopa w dalszą drogę.


jeden ciepły posiłek dziennie...



z jednej miski ;)

357 km od Jakucka zepsuł się samochód


wymiana koła w tirze


Teofil


przed tą własnie chatą odbyło się tankowanie dwóch tirów



Sasza ze swoim psem Hammerem i tatą. Tata Saszy opowiedział nam historię, jak raz jechali z Władywostoku z transportem do Jakucka i napadnięci zostali przez mafię. Bandyci przyłożyli im broń do głowy, zabili jego towarzysza, a ich okradli i porzucili w lesie.



tym tirem jechaliśmy do Jakucka. Teofil jeździ z transportem z Jakucka do Władywostoku ( 5 dni), gdzie przebywa kolejne 5 dni, a potem wraca do Jakucka.



nasz nocleg ;)




Sasza i Hammer



to jest coś w rodzaju przydrożnego baru - tu zjedliśmy posiłek



przeprawa nocą przez Lenę




imprezka na plaży z Jakutami :)







idziemy na plażę



każdy nowy budynek w Jakucku powstaje na półmetrowych palach, gdyż budynki zapadają się. Dzieje się tak, na skutek wiecznej zmarzliny, która zaczyna się jakieś 6 metrów pod ziemią.



Asian i ja. Tu jeszcze zegarek jest na ręce Aisana ;)



Jakuck



wschód słońca w Jakucku. Słońce zachodziło grubo po 1 w nocy, a zaczłęo wschodzić o 3 w nocy!







wszystkie rodzaje środków transportu Jakucka :)


wieczna zmarzlina ma również wpływ na to, że cała infrastruktura miasta, rury grzewcze itp., biegnie nad ziemią wijąc się między osiedlami.



chcielibyście tu mieszkać?



z Teofilem i Aisanem. Tu już zegarek jest na mojej ręce ( prezent) :)

PS. Rada dla tych, którzy chcą wysłać widokówki z podróży. Zadbajcie o to odpowiednio wcześnie ( w Moskwie, czy najdalej nad Bajkałem), gdyż później będzie to bardzo trudne. W całym Jakucku ( poczynając od poczty) nie udało nam się znaleźć miejsca, gdzie sprzedają widokówki z wizerunkiem lub symbolami miasta. Powiedziano nam w końcu, że dostać je możemy w jednym ( najdroższym) hotelu w mieście. Poszliśmy tam i owszem, dostaliśmy widokówki, ale były bardzo drogie, a po drugie malunki, które na nich widniały były okropne! Ja nie chciałabym dostac takiej widokówki ;) Poza tym forma wykonania świadczyła o tym, że te widokówki maja co najmniej 30 lat ;) W innym wypadku pozostawało nam wysłanie kartek z misiami, kwiatami itp...