Po leniwym popołudniu nad Leną nadszedł czas na dalszą drogę. Jakaś miła starsza para Chińczyków zgarnęła nas z leśnej drogi i podrzuciła na główną trasę na Chandygę. Tam dosyć długo łapaliśmy stopa. W końcu, jedynym autobusem, jaki jechał, pojechaliśmy kilkadziesiąt km do najbliższej wioski, a stamtąd poszło nam już o wiele lepiej. Najpierw jednak staliśmy się atrakcją małego baru przy drodze, gdzie nawet pytano się, czy można nam zrobić zdjęcia :) W końcu zabraliśmy się z grupą Jakutów do wioski Czerkiech. Jechaliśmy rosyjskim Uazem, który przypomina trochę naszą "nyskę". Mężczyźni wieźli zaopatrzenie do bazy, gdyż okazało się, że w wiosce ocieplają szkołę na zimę. Tam też nocują w robotniczych barakach. Do wioski było jakieś kilkaset km, więc jechaliśmy kilka godzin wśród ziemniaków, cebuli, marchewki i innych zapasów. Poza tym, tuż nad moją głową, znajdował się głośnik, z którego bardzo głośno leciała muzyka. Normą tam jest straszne głośne słuchanie muzyki, oczywiście z odtwarzaczy kasetowych. Królowały przeboje amerykańskie z lat 80 - 90 typu "One way ticket", a nawet Kelly Familly! Rosjanie mają podobną manię jak Czesi do przerabiania amerykańskich przebojów na swoją modłę i język. "One way ticket" po rosyjsku po prostu rozłożył mnie na łopatki!!:)
Wreszcie chłopcom skończył się repertuar i myślałam, ze w końcu moje uszy odpoczną. Jednak pogrzebali w zasobach swojej muzycznej szafy i wyciągnęli jeszcze jedną kasetę. Po dłuższej chwili dotarł do mnie sens słów piosenki. Było coś o białym śniegu, nocy, nadchodzącym nowym roku i Dziadku Mrozie! Przez następną godzinę leciały piosenki świąteczne o Nowym Godzie ( nowym roku) :) Z czego cała ekpia Uaza miała niezły ubaw :)
Wreszcie dojechaliśmy do wioski. Było już dosyć późno, chcieliśmy od razu rozbijać namiot, ale nasi towarzysze kategorycznie zażądali, abyśmy spali z nimi w baraku i zanim zdążyliśmy zaprotestować, już nam rozkładali materace na posłanie. Byliśmy też bardzo głodni, a w plecaku mieliśmy tylko kawałek chleba sprzed paru dni. Nasi towarzysze przyrządzili wspaniały posiłek: jajecznicę na boczku, z chlebem, ogórkami i rybą. Jeszcze nigdy jajecznica nie pachniała mi tak pięknie!!!
Rankiem pozbieraliśmy się i zwiedziliśmy jeszcze wioskę, w której znajdowało się muzeum - coś na kształt skansenu. Potem nasz kierowca podrzucił nas do drogi na Chandygę, były jeszcze pamiątkowe zdjęcia i szybko ruszyliśmy po kolejną przygodę.
Na Syberii każda, nawet najmniejsza rzeczka ma swoją nazwe i jest dobrze oznakowana, czasem nawet bardziej niż nazwy wiosek.
orzeszki cedrowe - szyszki syberyjskiej sosny. Jej nasiona jadane są na surowo. Tu jeszcze niedojrzała szyszka
Bartek próbuje złapać stopa do Chandygi :)
baza robotników, którzy ocieplają szkołę. Tu spaliśmy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.