2 sierpnia 2009 - tego dnia nadrobiliśmy wszelkie zaległości w kilometrach i uwierzyliśmy, że damy rade dotrzeć do Magadanu przed końcem wizy :)
Po okropnie zimnej i mokrej nocy nastąpiła niezbyt przyjemna pobudka. Wszystkie nasze rzeczy były kompletnie mokre, a nasze ciała zesztywniałe od zimna. Pierwsze promienie słońca po okropnej ulewie przywitaliśmy z wielką radością. Rozwiesiliśmy rzeczy, gdzie się dało i czekaliśmy na transport. Koło 11:00 pojawił się kamaz przerobiony na autobus i wyskoczyło z niego trzech mężczyzn ubranych w moro, ze strzelbami na ramionach. Nie wyglądali zbyt przyjaźnie, ale jak to zwykle bywa pozory mylą i po krótkiej wymianie informacji pojechaliśmy z nimi dalej. Mężczyźni jechali do bazy, gdzie pracowano przy budowie dróg i wydobywano minerały. Wieźli ze sobą zaopatrzenie, które składało się z wielkiej pompy, agregatu, benzyny, nabojów i broni. Gdy dotarliśmy do bazy nastąpił wyładunek, a zaraz potem nasi kierowcy oznajmili, że możemy z nimi jechać dalej, tylko najpierw muszą coś zjeść. Zaprosili nas na obiad. W baraku, który był polową kuchnią rządziła bardzo sympatyczna kucharka i jej pomocnik, młody chłopak. Wnętrze baraku zajmował długi stół, na którym stanęła parująca micha mięsa, chleb, a wcześniej zupa, która przypominała nasz rosół, ale była bardziej treściwa. Okazało się, że był to wywar z mięsa jelenia, a mięso w misce też było jelenia. Był to najpyszniejszy posiłek, jaki jadłam na Syberii. Podziękowaliśmy pani kucharce za tak wspaniały obiad, zostawiliśmy drobne prezenty ( widokówki z Polski), a w zamian dostaliśmy trochę jedzenia na dalszą drogę. Pojechaliśmy jeszcze z naszymi myśliwymi kilkanaście km do następnej wioski. Tam również nie przyszło nam długo czekać na kolejny transport, który najpierw usłyszeliśmy, a potem dopiero zobaczyliśmy. Z za zakrętu z wielkim hałasem, chrobotem i trzaskiem wytoczył się stary land cruiser. Był to jeżdżący antykwariat; siedzenia nie miały oparcia, a kierowca, żeby zmienić biegi musiał się zatrzymać ;) Zresztą Andriej ( kierowca) był bardzo zakochany w swoim samochodzie i gdy maszyna sapiąc toczyła się wolno dalej, głaskał ją po desce rozdzielczej i wołał: Хороший мальчик :) ( dobry chłopiec). Jechaliśmy z nim tylko kilkanaście minut, gdyż nad rzeką zrobił postój. Tam dał nam do opróżnienia resztę wódki, którą miał ze sobą i całe wino, którego i tak nie mógł wypić bo prowadził. Nad rzeką odpoczywał również kierowca taksówki, który jechał do Susumanu, czyli tam, gdzie chcieliśmy się dostać. Szybko zawarliśmy znajomość, zaprzyjaźniliśmy się, czego skutkiem było przeniesienie rzeczy z cruisera do taksówki :) Kierowca taksówki okazał się Pakistańczykiem, który mieszkał w Susumanie. Jechaliśmy z nim jakieś 400 km do miasta. Po drodze trzeba było zmienić koło w samochodzie. Zatrzymaliśmy się pod pomnikiem poległych lotników, gdzie stacjonowali również Tomek i Ewa. Jechali z Pragi na motorze już 3 tydzień do Magadanu :)
W Susumanie byliśmy wieczorem, nasz kierowca podwiózł nas jeszcze do sklepu, zjedliśmy posiłek i poszliśmy spać.
suszenie rzeczy po nocnej ulewie
kierowca taksówki z Pakistanu, ja i Andriej, a w tle jego wspaniała maszyna :)
"A droga długa jest niewiadomo gdzie ma kres..."
OdpowiedzUsuń=)